„Wow, szczęściara!”.
„Ojaaaa, jedziesz do Stanów na tyle czasu, farciara!”.
„ZAWSZE o tym marzyłe/am, ale…” .
„Też bym chciał/a, ale wiesz, kasa, czas…”.
Takie reakcje słyszę zadziwiająco często, kiedy mówię innym o swoim nadchodzącym wyjeździe na dwa miesiące do USA. I tak się zastanawiam – dlaczego ludzie reagują w ten sposób?
Bo wiecie co?
Nie jestem szczęściarą, farciarą, nie znalazłam magicznej lampy z dżinem, który chuchnął we mnie magicznym pyłkiem i sprawił, że stała się magia. Hokus pokus czary mary w te wakacje będą Stany. Nic z tych rzeczy.
Dwa lata temu wróciłam z wolontariatu w Rosji, który był jednym z najlepszych doświadczeń w moim życiu. Jak siedziałam w samolocie do domu wiedziałam już, że na 100% wyjadę w kolejną dłuższą podróż, może na kolejny wolontariat.
Potrzebowałam tej decyzji, żeby nie wpaść w depresję i nie oszaleć z myślą, że właśnie skończyło się coś tak fantastycznego, a teraz czeka mnie już tylko szara codzienność i rutyna. Dobrze że stęskniony mężczyzna czekał na lotnisku z kwiatami, bo bez tego bym się przez kolejny miesiąc nie pozbierała w rzeczywistości.
Wtedy zaczęłam się zastanawiać – jak spełniać marzenia? Postanowiłam, że znowu pojadę, a co więcej nie zapomniałam o tym postanowieniu. Obroniłam licencjata, po czym mimo niezadowolenia całej rodziny zdecydowałam się robić studia magisterskie zaocznie i znaleźć pracę. Straszna decyzja, bo „z TAKIM papierkiem niższego szczebla to Cię nigdzie do pracy nie przyjmą, a w ogóle to kiedy Ty się będziesz uczyć przy tej pracy, zawalisz te studia i tyle będzie” (magistra obroniłam w tym tygodniu :)).
Jak na młodą osobę bez przesadnie imponującego CV znalazłam całkiem nieźle płatną pracę biurową „Aha!” Krzykną niektórzy radośnie. „Widzisz? Jednak jesteś szczęściarą!”. Ja się nie zgodzę, że to szczęście, ale to temat na odrębny wpis. Jak zaczęłam pracę, to sukcesywnie co miesiąc pewną kwotę pieniędzy przelewałam na osobne konto i udawałam, że ta kasa nie istnieje. Przy każdej transakcji kartą 5% kwoty leciało na to samo nieistniejące konto. Dodatkowe pieniądze, które dostałam w prezencie? Na konto. I tak przez ostatnie 20 miesięcy.
Nie chcę tu sugerować, że się umartwiałam przy tych oszczędnościach, bo żyję wygodnie, wyprowadziłam się z domu, płaciłam za studia (chociaż tutaj często z pomocą przychodzili rodzice, za co im dziękuję). Chodzi tu o systematyczność i określony cel. Mnie 2 lata zajęło oszczędzanie na tą podróż, innym może zajęłoby trzy. Inni znów zatańczyliby na głowie i pracowali po 60 godzin tygodniowo, żeby zgromadzić odpowiednią sumę pieniędzy w pół roku. A są i tacy pozytywnie zakręceni wariaci, którzy pojechaliby mając 200 zł w portfelu (jak Jak To, który przedwczoraj ruszył autostopem i hulajnogą z Podlasia do Chin!)
Bo poza pieniędzmi, marzenia wymagają też odwagi.
Planowałam poprosić o bezpłatny urlop w pracy i spodziewałam się, że go dostanę. Ale w razie gdybym go nie dostała bez chwili wahania gotowa byłam zrezygnować z pracy, a po powrocie poszukać sobie innej. Urlop dostałam, ale na pewno będę chciała taki wyjazd powtórzyć znowu. I też nie będę się bała podjąć drastycznych kroków, aby to osiągnąć.
Bo to mnie uszczęśliwia. Sprawia że micha mi się cieszy każdego dnia. Że mi się chce.
Więc jeżeli jest coś, czego bardzo „byś chciał/a” lub o czym „ZAWSZE marzyłe/aś”, to ogarnij swoje priorytety. Weź kartkę papieru. Napisz, co chcesz osiągnąć. A potem w punktach, po kolei wypisz co musisz mieć, ile pieniędzy odłożyć, czego musisz się nauczyć i ile czasu Ci to zajmie, żeby spełnić te marzenia. Może będzie to rok, może dwa, a może piętnaście.
Długo? Tak. Ale gwarantuję Ci, że czas i tak upłynie. Żeby spełniać marzenia potrzebujesz systematyczności, determinacji i planu działania – i możesz to zrobić.
Chyba że wolisz zanudzić się na śmierć i niczego w życiu nie osiągnąć.
A możesz też wrócić do scrollowania Facebooka z myślą, że Tobie i tak się nie uda. Bo przecież udaje się tylko wybranym, lepszym, bogatszym, mądrzejszym, ładniejszym, albo tym urodzonym pod znakiem Raka w trzeciej fazie księżyca. A Ty jesteś Koziorożcem, a do tego w dniu Twoich urodzin księżyc był w nowiu, więc już w ogóle przechlapane.
Każda wymówka jest dobra – tyle że nieprawdziwa.
A jeśli podobał Ci się ten post, użyj proszę przycisków na dole i udostępnij go na Facebooku, Twitterze i Google+! Dzięki! 🙂
[…] Bo czy spełnianie marzeń to efekt szczęścia, czy ciężkiej pracy? […]
[…] Lodówka wypełniła się zimnym piwem i pojawiło się nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Od alkoholu tylko krok do pysznej wiary w swoje możliwości i szczęście. Przekonania, że mogę wszystko. […]
[…] czy to miejsce istnieje naprawdę? A może mi się przyśniło, może tylko wyobraziłam sobie, że spełniam to marzenie, a przy obróbce zdjęć jednak przesadziłam z suwakiem „nasycenie […]
[…] już, jak pracować znacznie szybciej. Czas teraz dowiedzieć się, czy spełnianie marzeń to efekt szczęścia, czy ciężkiej pracy. Ale pamiętaj, praca to nie wszystko. Ja kiedy potrzebuję odpocząć, uciekam w góry. Zobacz jak […]
[…] się kwalifikować. Trochę tak, jak my próbujemy szukać wszelkich możliwych usprawiedliwień dlaczego nie spełniamy swoich marzeń […]
Bardzo podoba mi się to, co napisałaś 🙂 takie proste, prawdziwe i … pozbawiające wymówek!
Hej Asia, cieszę się, że Ci się podobało 🙂 Czasami warto sobie uświadomić, że to wszystko jest tylko kwestią odpowiedniego planu i determinacji… 🙂
Powiem nieskromnie i może to zabrzmi niewiarygodnie ale ten plan zrodził się w 2009 r. Dotychczas wszystkie moje plany życiowe realizowały się zawsze. Najpierw zasiałem ziarno a w dalszej perspektywie zbierałem plony . Nie wiem jak to wytłumaczyć ale to nie był przypadek wierzyłem w to z całego serca i nie chodzi tu o efekt końcowy mojego sporu ale rezultat który chciałem osiągnąć .