[ten post napisany jest przez moją przyjaciółkę Klaudię, która tak jak i ja brała udział w programie Global Citizen. Tutaj dzieli się z Wami swoimi wrażeniami :)]
Moja pierwsza samotna wyprawa za granicę Polski nie w celach wypoczynkowych padła na Serbię (dzięki programowi Global Citizen prowadzonemu przez organizację studencką AIESEC – więcej o programie tutaj), gdzie miałam pracować w organizacji pozarządowej. Nie zdawałam sobie jeszcze wtedy sprawy, przytłoczona strachem, sprzecznymi emocjami i ogromną niepewnością, że będzie to najlepsza decyzja jaką dotychczas podjęłam.
Wyjeżdżając autokarem w środku nocy z przystanku w Katowicach miałam ochotę zarzucić swoją dwudziestokilową walizkę na plecy i uciekać tak daleko, na ile wytrzyma moje chude ciało. A przynajmniej dobiec do miejscowego bezdomnego i schować się za jego plecami. Po ponad 20 godzinach spędzonych w autokarze myślałam, że wszystko udało mi się poukładać w głowie… do czasu, aż kierowca około 1 w nocy nie dał znać, że to już mój przystanek i czas wysiadać. Nawet ból w plecach (i dupie) nie motywował mnie do wyjścia. Byliśmy na stacji benzynowej przy autostradzie w pobliżu Niszu – miasta gdzie miał odbywać się mój wolontariat.
Przez następne dwadzieścia minut, siedząc na walizce przy autostradzie udało mi się wypalić rekordową ilość papierosów (w przeliczeniu sztuka na minutę). Całe szczęście zanim moja paczka stała się przytłaczająco pusta, na horyzoncie pojawił się samochód. Przyjechał mój mentor wraz z jedną z dziewczyn u których miałam mieszkać (organizacja AIESEC zagwarantowała mi nocleg u serbskiej rodziny).
Moja nowa serbska rodzina była niesamowicie sympatyczna, próbowała ułatwić i uprzyjemnić mi wszystko, co było związane z mieszkaniem w nowym miejscu. Przede wszystkim próbowali nakarmić mnie tak, żebym wróciła do domu co najmniej 50 kg cięższa. Stąd też pierwsze zdanie jakie udało mi się nauczyć w języku serbskim było „ Ni sam gladna” – „Nie jestem głodna”, które okazało się najbardziej użytecznym i najczęściej wykorzystywanym przeze mnie zwrotem w rozmowach z moją serbską mamą (i nie tylko) przez cały mój pobyt w Niszu.
Pracę w organizacji pozarządowej rozpoczęłam parę dni po przyjeździe. Prowadziliśmy różne zajęcia edukacyjne dla młodzieży i dorosłych oraz organizowaliśmy projekt „One image, one message” wspierany przez program „Youth in Acton”. Do udziału w programie zaprosiliśmy grupy osób z różnych państw (Rumunia, Bułgaria, Turcja, Macedonia, Chorwacja, Włochy, Polska, Słowacja, Bośnia i Hercegowina). Wspólnie spędziliśmy tydzień – mało spaliśmy, dużo przeżywaliśmy, imprezowaliśmy w nocy, w dzień dyskutowaliśmy na temat tolerancji, dialogu międzykulturowego, wykluczenia społecznego. Promowaliśmy i przedstawialiśmy te problemy poprzez zdjęcia i komiksy.
Serbia – kraj „papierosami i rakiją płynący”, a przede wszystkim kraj najsympatyczniejszych ludzi jakich udało mi się do tej pory poznać. Serbia jest „zadymioną stolicą świata” (co mnie, palaczowi akurat nie przeszkadza). Podejrzewam, że częściowo przez niską cenę papierosów, przez brak zakazu palenia w miejscach publicznych, czy też przez brak osób, które by tego zakazu przestrzegały 😀 Mój pierwszy kieliszek rakii, który jako mądry Polak zdecydowałam się wypić jak kieliszek wódki, skończył się niekontrolowanym kaszlem i czymś, co można było nazwać zawałem i zgagą życia w jednym. Ogólnie rzecz biorąc, dzikimi płomieniami od żołądka do gardła utrzymującymi się przez średnio 10 minut. MANTI BY NIE POMOGŁO.
Jako podsumowanie, napiszę tylko jedno słowo. LUDZIE. Zdecydowanie można się zakochać w Bałkanach, kiedy pozna się tyle niesamowitych osób. Pojechałam raz i wiem, że chcę tam wracać. Jest to miejsce, w którym będę się czuć dobrze i swobodnie.
Pieknie: „…można się zakochać w Bałkanach, kiedy pozna się tyle niesamowitych osób…”!