Słyszałeś, że każdego dnia w Syrii giną ludzie. Próbują udawać, że życie toczy się normalnie, ale jak można żyć przy ogłuszającym dźwięku wybuchających bomb, które w każdej chwili mogą spaść na Twój dom?
Giną nie tylko żołnierze, nie tylko mężczyźni. Nawet nie tylko dorośli. Od bomb i gazów chemicznych giną żołnierze, cywile, kobiety, dzieci, niemowlęta. Zdrowi i chorzy. Młodzi i starzy.
Wszyscy.
Widzisz te wiadomości w mediach społecznościowych, w telewizji i w gazetach. Czasem na chwilę się zatrzymasz i pomyślisz, że to niesprawiedliwe, że ta wojna powinna się skończyć. Klikniesz smutną buźkę na Facebooku, bo nic więcej nie możesz zrobić.
W końcu ktoś powiedział – dosyć. Anna, Polka mieszkająca w Berlinie z mężem i dwójką dzieci, autorka dobrze znanego bloga podróżniczego The Family Without Borders.
Anna, osoba bardzo zaangażowana w pomoc uchodźcom. Miała dosyć płaczu z bezsilności. Dosyć słuchania o cierpieniu i dosyć oglądania cierpienia swoich syryjskich znajomych.
Wpadła na szalony pomysł.
Anna organizuje marsz pokoju z Berlina do Aleppo. Kilka tysięcy osób z białymi flagami przez trzy miesiące będzie szło z Niemiec przez Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Serbię, Macedonię, Grecję, Turcję – do Syrii.
Marsz bezpośrednio nie uratuje Aleppo, ani innych syryjskich miast. To manifest przeciwko wojnie i cierpieniu niewinnych ludzi, który ma na celu pokazać solidarność z Syryjczykami. Pokazanie, że nam zależy. Marsz ma też zakomunikować politykom, że już dosyć, że natychmiast muszą podjąć działania, by zakończyć ten największy humanitarny kryzys naszych czasów.
I przyznam szczerze, że jeszcze nigdy nie miałam tak mieszanych uczuć w stosunku do jakiejś inicjatywy społecznej.
Bo nareszcie ktoś coś robi, zamiast tylko mówić i smucić się z bezsilności.
Ale czy to bezpieczne?
Ludzie w Syrii umierają, tracą nadzieję na lepsze jutro. Na jakiekolwiek jutro. Musimy działać jak najszybciej.
A co, jeśli uczestnicy końcowych etapów marszu narażają swoje życie?
Nie możemy siedzieć z założonymi rękami w swoich ciepłych i bezpiecznych domach, gdy tam bombardowane są szpitale dziecięce.
Ale to przecież to skrajnie nieodpowiedzialne szaleństwo. Jeśli ktoś nie ma skrupułów zbombardować dziecięcy szpital, to na pewno nie zawaha się ani chwili przed wyeliminowaniem grupy ludzi z białymi flagami…
Przecież historia daje nam wiele przykładów, że pozornie beznadziejne ruchy i inicjatywy zmieniły bieg dziejów.
Ale były okupione życiem mnóstwa ludzi, którzy nie musieli zginąć.
Nikt nie powinien ginąć, a tam ludzie umierają każdego dnia. Nie możemy czekać ani chwili dłużej.
Tylko wariaci na to pójdą.
Tak. Ale wariaci z dobrymi wartościami i ideałami. Wierzący, że można zmienić świat.
Przecież ten marsz nic nie zmieni.
A może jednak.
Pomimo tej dyskusji, która toczy się w mojej głowie, serdecznie popieram ideę marszu. Nie wiem, czy on coś zmieni. Nie wiem, czy wszyscy uczestnicy, którzy będą maszerować przez Turcję i Syrię wrócą bezpiecznie do domu. Mam nadzieję. Trzymam kciuki. Jeśli się uda, dołączę chociaż na jeden dzień gdzieś tutaj, w Niemczech, czy w Czechach. Ja też nie chcę już więcej słyszeć o cierpieniu i o tym, jak giną żołnierze, cywile, kobiety, dzieci, niemowlęta.
Chcę, żeby wszyscy ludzie mogli żyć tak jak ja, czy Ty. Bezpiecznie, bez ogłuszającego dźwięku wybuchających bomb, które w każdej chwili mogą spaść na ich dom.
Ta inicjatywa może popchnąć świat dobrym kierunku. Chcesz mieć w tym swój udział?